Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.
ODJAZD.

Wypadki, opowiedziane przez nas, wzbudziły, rzecz prosta, ogólne zainteresowanie, stały się osią rozmów całego Paryża.
Wieść o nich doszła nawet do cichego pałacyku przy ulicy Maslay, przyczem Emanuel wraz z żoną zastanawiali się nad ciosami, które spadły tak nagle i niespodziewanie na Morcefa, Danglarsa i de Villeforta. Właśnie małżeństwo rozmawiało o wypadkach tych, gdy odwiedził ich Maksymiljan, który po powitaniach apatycznie przysłuchiwać się zaczął dyskusji, nie przyjmując w niej udziału, cały pogrążony w swej martwocie.
— Zaprawdę — mówiła Julja — gdy się pomyśli nad tem wszystkiem, to należałoby chyba dojść do przekonania, że ci ludzie, tak potężni i bogaci wczoraj jeszcze, zapomnieli w obliczeniach swych o jakimś duchu ciemności... nie złożyli mu hołdu, lub czemś może go obrazili... no i ten ukarał ich teraz za to.
— Tak, okropne spadły na nich klęski — przyznał Emanuel.
— Jaki bezmiar cierpień przytem — dodała Julja, mając na myśli Walentynę zwłaszcza, imienia której wymówić nie śmiała przy bracie, wiedziona jakimś nieświadomym instynktem, tak zwykłym u kobiet kochających.
— Jeżeli to Bóg tak ciężko ich dotknął — rzekł Emanuel — który jest dobrocią najwyższą, to widać w ich przeszłości nic