Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

i przez miesiąc cały spełniać będę wolę jego, nie mając zresztą własnej.
— Boże miłosierny! — zakrzyknęła Julja — jakim tonem ty to mówisz, Maksymiljanie!?
— Ależ łaskawa pani — odpowiedział hrabia — brat pani jedzie przecież ze mną, to też upewniam cię, iż możesz być o niego najzupełniej spokojną.
— Żegnam cię, Juljo!... I ty mi żegnaj, Emanuelu — rzekł Morrel tonem, w którym nie wyczuwało się nic, nawet smutku.
— Serce mi się kraje, gdy słyszę ten jego bezbarwny głos, gdy patrzę na ten jego marmurowy spokój — zawołała Julja. — O Maksymiljanie, ty coś ukrywasz przed nami!
— Pani, bądź pewną, proszę, iż ujrzysz go niezadługo nietylko wesołego, ale i w pełni szczęścia — powiedział Monte Christo lekkim i swobodnym tonem.
Maksymiljan spojrzał badawczo na hrabiego, przyczem w jego wzroku zamigotały: wstręt i pogarda.
— A więc jedziemy? — rzekł następnie.
— Hrabio! — odezwała się Julja — zanim nas porzucisz — pozwól, byśmy ci wszyscy raz jeszcze...
— Pani — przerwał Monte Christo, ściskając jej ręce — wszystko, co powiedziećbyś mi mogła, nie będzie tak wymownem, jak to, co się daje wyczytać w twych oczach i co się kryje w twem sercu, a co serce moje odgadnąć potrafi — Jak szlachetny bohater tkliwych romansów powinienem był odjechać bez widzenia się z wami; czyn taki jednak był ponad moje siły. Nie wiesz bowiem nawet, pani, jak bardzo widok twych oczu, łzami wdzięczności zroszonych, był potrzebny dla mej pełnej niepokoju duszy. A teraz, gdym już serce me waszym widokiem nasycił, powiem wam jeszcze: żegnajcie mi i wspomnijcie mnie czasem, przyjaciele moi, albowiem nigdy już zapewne się nie zobaczymy.
— Nie mielibyśmy cię zobaczyć już nigdy? — zawołał Emanuel i łzy potoczyły mu się z oczu — więc nie jak człowiek, ale