na tym świecie. Jestem istotą umarłą. I grobami tylko żyję. Jeden z nich, to grób Edmunda Dantesa, który umarł oddawna i którego zawsze i bardzo kochałam, zaś drugi — to grób człowieka, którego zabił Edmund Dantes. Miał prawo zabić go, przyznaję, obowiązkiem jednak moim jest modlić się za zmarłego. Poza tem, — jedynem mojem pragnieniem jest, by mój syn był szczęśliwy.
— Będzie szczęśliwy, przysięgam. Jedynem niebezpieczeństwem: by nie zginął, to też módl się do Boga, by to się nie stało, a resztę już ja biorę na siebie. Lecz ty, Mercedes, co czynić zamierzasz?
— Ja — odpowiedziała — cóż ja mogę robić? Do żadnej pracy nie jestem zdolna. Mogę się tylko modlić, to też modlić się będę gorąco za żywych i za umarłych. Dzięki skarbowi, który znalazłam w twym ogródku, mogę nie obawiać się nędzy, ach — mogę nawet żyć spokojnie. I tak czekać będę wyzwolenia, to jest godziny śmierci. Oto wszystko, co ci mogę powiedzieć. A teraz — żegnaj!
— Nawet „do widzenia“ powiedzieć mi nie chcesz? Odbierasz wszelką nadzieję...
— A więc: do widzenia... w niebie. Powiedzeniem tem daję ci dowód, że i ja mam jeszcze nadzieję.
Po wypowiedzeniu słów tych, Mercedes drżąca ręka dotknęła dłoni hrabiego, przebiegła szybko ogródek i znikła na złamie schodów.
Monte Christo ze ściśniętem sercem opuścił progi domu, podwójnie mu teraz drogiego.
Mercedes nie widziała go jednak wychodzącego, aczkolwiek stała w oknie pokoiku, w którym umarł ongi ojciec Dantesa.
Szukała wzrokiem statku, na którym Albert odjechał, usta jej powtarzały cicho:
— O młodości moja!... Edmundzie!... Synu!...
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.