Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

bywamy — mówił dozorca — czy życzy pan sobie, ażebym ją opowiedział?
— Opowiedz pan, proszę o to bardzo — powiedział Monte Christo, przyciskając rękę do serca.
— Więzienie to — rozpoczął opowiadanie strażnik — zajmował przed laty pewien przestępca nad wszelki wyraz niebezpieczny. Niebezpieczny nietylko ze względu na ogromną siłę fizyczną, jaka rozporządzał, lecz zwłaszcza, iż jego umysł był nad wszelki wyraz ruchliwy, pełen najrozmaitszych podstępów. W tym samym czasie był w tych lochach więziony jeszcze inny więzień, niemniej niebezpieczny, warjat; miał to być zresztą człowiek bardzo, poza swem szaleństwem, dobry, był księdzem.
— Więc to był warjat — odezwał się Monte Christo — czemże się ujawniało to jego warjactwo?
— Ofiarowywał każdemu miljony, za wolność.
Monte Christo wzniósł oczy ku niebu, lecz go nie dojrzał. Kamienne sklepienie oddzielało go od niebieskiego przestworza.
Pomyślał wtedy, iż niemniej ciężką i grubą zasłonę mieli na oczach ci, którzy nie dawali wiary słowom opata Farji.
— Więźniom z różnych cel wolno się było widywać ze sobą zapewne? — zapytał z udaną naiwnością Monte Christo.
— Broń Boże!... Przeciwnie, było to właśnie wzbronione jak najsurowiej, lecz ci dwaj więźniowie drwili sobie z rozkazów i wykopali podziemną galerję pomiędzy swemi celami. Twórcą pomysłu był ów młody więzień, rzecz prosta, był on bowiem nietylko bardzo silnym, ale i nadzwyczajnie sprytny, rzutki i przedsiębiorczy, gdy biedny ksiądz, wprost przeciwnie — był stary, słaby i nad wszelki wyraz niezaradny. A zresztą — był to przecież warjat, idjota, nie zdolny do przeprowadzenia konsekwentnego żadnej swej myśli.
— O ślepi! — szepnął Monte Christo.
— Otóż tunel, łączący te dwie cele — ciągnął dalej dozorca — przebił, jak mówiłem, młodszy z przestępców. Jakiemi narzędziami? — nikt odgadnąć nie zdołał. Gdy się to stało,