— A jakaż wieść dojśćby mogła? Przecież on, padając z takiej wysokości, musiał się zabić na miejscu.
— Jakże się nazywał ten nieszczęśliwy?
— Nie było to nikomu wiadome. Nawet w więziennych księgach nie było zamieszczone jego nazwisko, figurował w nich bowiem jako Nr. 34-y tylko.
— Villeforcie!... Villeforcie!... — szepnął przejmującym, pełnym grozy głosem Monte Christo — musiałeś się mnie obawiać najwidoczniej, jeżeli chciałeś zetrzeć nawet ślad mego imienia!
— Czy pan życzy sobie obejrzeć jeszcze inne cele tych podziemi? — zapytał odźwierny.
— Tak. Pragnąłbym zobaczyć celę owego opata.
— W takim razie musiałbym pana pozostawić tutaj, gdyż nie wziąłem ze sobą klucza celi Nr. 27.
— Nie krępuj się mną, mój przyjacielu — odpowiedział Monte Christo — jak najchętniej pozostanę tutaj.
— W takim razie pozostawię panu pochodnię.
— Możesz ją zabrać ze sobą, i w ciemności widzę doskonale.
— To tak zupełnie jak on.
— Co za on?
— Numer 34-y. Szpilkę odnaleźć mógł z największa łatwością w swej ciemnicy.
— Dziesięć lat pracował nad tem — szepnął hrabia ponuro.
Gdy dozorca wyszedł, Monte Christo zaczął rozglądać się po celi. Poznał ją w najdrobniejszych szczegółach.
— Oto kamień, na którym siadywałem — szeptał do siebie — tutaj ślady pleców, któremi wytłoczyłem wgłębienie w murze... Cóż?... tyle lat!... A oto tutaj ślady krwi mojej, która płynęła z czoła, gdy dnia jednego chciałem roztrzaskać sobie głowę o ten mur.
— A tutaj, pod oknem — szeregi liczb. Przy ich pomocy chciałem obrachować lata mego ojca — czy go przy życiu zastanę i wiek Mercedes — czy będzie wolna jej ręka? Czasami... nadzieja wstępowała do mego serca, o wiele częściej jednak — ogarniała mnie rozpacz.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.