Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

Na dnie lochów tych, — miałem nadzieję!... Jakżeż byłem szczęśliwy!
I hrabia uśmiechem, pełnym goryczy, wykrzywił usta.
Zdawało mu się, iż widzi ojca swego na łożu śmierci i Mercedes... idącą do ołtarza!...
Na przeciwległej okna ścianie jego uwagę zwróciły słowa z nerwowym rozmachem skreślone na murze:
— „Boże mój!... zachowaj pamięć!...“
— Tak — powiedział do siebie hrabia — to była jedyna modlitwa w ostatnich dniach mego pobytu tutaj!
Nie marzyłem już o wyjściu z więzienia, pragnąłem jedynie, by nie odbiegała mnie pamięć, by nie opuścił mnie rozum, bym nie oszalał!
W tej chwili światło pochodni zamigotało na murze a po chwili do celi wszedł odźwierny, ze słowy:
— Mam klucze, więc proszę za mną.
I poprowadził ciemnym korytarzem do celi opata.
Tutaj inne myśli spadły na umysł hrabiego, jak lawina.
Pierwszym przedmiotem, który wpadł mu w oko, był kompas wykreślony na murze, przy pomocy którego czcigodny starzec obliczał czas. Następnie jego uwagę zwróciły szczątki łóżka, na którem skonał biedny więzień.
Na widok ten, ogarnęło go uczucie, najzupełniej różne, od zaznanego w swej własnej celi, uczucie łagodne, rzewne.
— Tutaj, w tej celi właśnie, był więziony ów opat, o którym panu mówiłem, a oto tym otworem wszedł do niego więzień Nr. 34.
I dozorca pokazał hrabiemu otwór w galerji, z tej strony nie zamurowany jeszcze.
— Biedni ludzie — ciągnął dalej odźwierny — ile przecierpieć musieli przez tyle lat, i ile włożyć trudu, zanim wytworzyć zdołali to przejście.
Dantes dobył kilka luidorów z kieszeni i wsunął je w rękę człowiekowi, który po raz już drugi, nie wiedząc o kim mówi, użalił się nad jego losem.