Ta strona została uwierzytelniona.
będziesz śmierci, — stanie się zadość twej woli. Umrzesz, a teraz żegnaj, sprawy moje bowiem wzywają mnie do Włoch.
— Kiedyż odjeżdżasz?
— Za chwilę. Statek mój od rana stoi pod parą, za godzinę — będę już daleko stąd, na pełnem morzu.
— W takim razie pozwól, bym cię choć do portu odprowadził — rzekł Morrel.
Gdy Monte Christo wstąpił na pokład statku, oczekującego nań, z jego kominów buchnęły wysoko ku niebu kłęby dymu.
Nie upłynęła nawet godzina; jak te czarne dymy zbłękitniały zupełnie w oddaleniu, przeobraziły się w lekkie mgły, ledwo, ledwo widziane na horyzoncie wschodnim.
Na zachodzie, z seledynowego nieba zapadało w otchłań morza czerwone światło.
Za chwilę — kir nocy przysłaniać zaczął wszystko.