— Czy to dom handlowy Thomson i French? — zapytał cudzoziemiec.
Jakieś stworzenie nieco podobne do lokaja podniosło się z krzesła na znak dany przez młodego urzędnika, stróżującego w pierwszej sali pomieszczeń bankowych.
— Kogo mam oznajmić? — zapytał lokaj.
— Barona Danglarsa — odpowiedział przybyły.
Gdy przybyły zniknął wraz z woźnym w dalszych salach, młody aspirant zwrócił uwagę na drugiego przybysza.
— A to ty, Peppino?! — powiedział.
— Tak jest — odpowiedział ten lakonicznie.
— Musi to być, w takim razie, jakaś gruba zwierzyna, ów gruby jegomość? Jakieś się o nim zwiedział?
— Nie moja to zasługa. Uprzedzono nas dawno, że przybędzie on do Rzymu, a także, iż u was właśnie odbierać będzie swe kapitały. Nie wiemy jednak, ile będzie tej gotowizny?
— Natychmiast będę cię mógł poinformować co do tego, mój przyjacielu.
— Będziemy bardzo obowiązani. Bylebyś tylko nie dał mylnej informacji, jak o owem niemieckiem książątku, o którem mówiłeś, że dostał od was trzydzieści tysięcy lirów, zaś miał przy sobie zaledwie dwadzieścia dwa!
— Musieliście źle szukać.
— Gadanie. Sam Luigi Wampa rewidował go i nie mógł więcej znaleźć.
— W takim razie musiał: albo jakieś długi popłacić...
— Co?... Opowiadaj takie bajeczki komu innemu, lecz nie mnie. Także!... Niemiecki książe — i miał długi płacić! Paradne!
— Albo był z rzymiankami na kolacji...
— Ha! To możliwe!
— Niewątpliwie, mój kochany. Nie przeszkadzaj mi jednak, nie rozpraszaj mej uwagi, bo francuz może załatwić swe interesy, zanim ja zdołam dowiedzieć się, jak rzeczy stoją?
I po słowach tych wyszedł, gdy zaś po dziesięciu minutach powrócił, twarz jego promieniała radością.
— Hura! — zawołał — suma kolosalna!
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.