Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tam — odpowiedział strażnik, wskazując w stronę olbrzymiej niszy wykute w skale.
— Dobrą zdobycz przyprowadzamy ci, wodzu — odezwał się Peppino po włosku.
— Czy to ten, względem którego dałem ci rozkazy? — zapytał wódz z roztargnieniem, gdyż był właśnie zajęty czytaniem życia Aleksandra, według Plutarcha.
— Tak jest, wodzu.
— Dobrze. Podprowadź go bliżej i oświeć blaskiem pochodni tak, bym lepiej mógł mu się przyjrzeć.
Wtedy Peppino bez większych cermonji pchnął Danglarsa tak silnie, iż baron omało nie upadł u samych stóp wodza, a następnie przysunął do jego twarzy płomień pochodni tak blisko, iż ten usunął się gwałtownie, by uchronić się od opalenia brwi, a nawet wypalenia oczu.
Twarz bankiera wyrażała najwyższe przerażenie i trwogę.
— Człowiek ten jest nietylko przestraszony, ale i bardzo znużony, zaprowadźcie go do łóżka.
Lecz te łagodne słowa wodza nie uspokoił bynajmniej Danglarsa. Bankier wybraził sobie, iż wódz bandytów wyraził się jedynie obrazowo, że łóżko w istocie rzeczy oznacza trumnę, śmierć gwałtowną, zadaną sztyletem.
Danglars wydał przeto głuchy jęk i nieprzytomny nieomal udał się za Peppinem.
Nie śmiał prosić o cośkolwiek, byłby krzyczał z trwogi, lecz przestrach sparaliżował mu krtań.
Brakło mu nietylko siły, ale i woli nawet, by stawić opór. Szedł, bo go ciągnęli, jak bydlę prowadzone na rzeź.
Co krok potykał się, to znów podnosił w górę nogi, sądząc, że idzie po schodach. Nakoniec, gdy otworzono przed nim drzwi bardzo niskie, pochylił się więcej, niż do połowy ciała i wszedł do maleńkiej celi, wykutej w skale.
W kącie groty tej ujrzał posłanie z suchych traw, przykrytych jelenią skórą.
Na ten widok serce Danglarsa żywiej uderzyło i pierś odetchnęła swobodniej.