RESTAURACJA LUIGEGO WAMPA.
Sen, najtwardszy chociażby, byle nie taki, jakiego obawiał się Danglars, ma swe przebudzenie.
Więc i Danglars się obudził wreszcie.
Dla paryżanina, przyzwyczajonego do jedwabnych firanek i do adamaszkowych obić na ścianach, przebudzenie się w nagiej i skromnej grocie podziemnej — musi się wydawać przerażającem.
Tak było i z Danglarsem.
— Nie może podlegać żadnym wątpliwościom fakt — rzekł sam do siebie, — iż znajduję się w rękach bandytów, którzy więzili Morcefa.
Potem odetchnął głęboko, by przekonać się, czy nie został wypadkiem raniony. O tym sposobie wiedział z Don Kiszota, książki nie jedynej wprawdzie, którą czytał, ale jedynej, z której coś nie coś pozostało mu w głowie.
— Prawda, że mnie nie zabili, nie zranili nawet, ale za to zapewne okradli.
I sięgnął żywo ręką pod poduszkę, lecz pugilares leżał na swem miejscu.
Nawet sto luidorów, jakie wziął ze sobą na podróż z Rzymu do Wenecji, spoczywały nietknięte w kieszeni.
— Szczególni bandyci!... nie ruszyli nic, ani woreczka, ani pugilaresu. Niema wątpliwości, iż będzie tak, jak to wczoraj pzewidywałem: każą mi zapłacić okup. I zegarek nawet pozostawiono mi!... Ciekawe, która też może być godzina?