Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

pokaźnych rozmiarów rondelek, z którego rozchodził się aromat grochu, prażonego ze słoniną.
Oprócz tej smakowitej potrawy, postawił obok siebie tackę z winogronami i garścią fig suszonych oraz pełne fiasco wina Chianti.
Nie mogło być dwóch zdań — Peppino należał najwidoczniej do rzędu smakoszów.
Na widok tych specjałów i Danglarsowi napływać zaczęła ślinka do ust.
— Kto wie? — rzekł do siebie — może ten okaże się litościwszy?... Popróbujmy...
I lekko zapukał do drzwi.
— Służę natychmiast — zawołał bandyta, który jako stały bywalec przedsionka hotelu pana Pastriniego znał język francuski, zrywając się z miejsca i otwierając drzwi.
— Najuprzejmiej przepraszam pana — rzekł Danglars z najpogodniejszym i najwdzięczniejszym uśmiechem, na jaki mógł się zdobyć — chciałem się jedynie zapytać, czy ja tutaj u was nie dostanę żadnego pożywienia?
— Jakto? — zawołał ze zdumieniem Peppino — więc pan hrabia nic jeszcze dziś nie jadł? Ależ proszę wydać tylko rozkazy, a podadzą wszystko, czego tylko pan hrabia raczy zażądać. Nasz bufet jest wcale nieźle zaopatrzony, ma tę jednę tylko wadę, na którą my wszyscy tutaj narzekamy, że każą sobie za spożyte pokarmy płacić. Ale cóż? — niema róży bez kolców!
— Ależ to się rozumie samo przez się — opowiedział Danglars — chociaż, co prawda, panowie, którzyście mnie uwięzili, powinnibyście tem samem dać mi żywność.
— O, u nas są nieco inne zwyczaje, aniżeli w więzieniach państwowych. Tam dają jeść darmo, ale bardzo źle; my zaś, dbając o naszych więźniów, dajemy nie gorzej aniżeli u Roberta, aczkolwiek za bardzo umiarkowaną zapłatą.
— Niech i tak będzie — odpowiedział Danglars — proszę więc o cośkolwiek do zjedzenia.