Starzec ten — umierał z głodu.
Od bardzo dawna już wszystkie okruszny pozostałe z dawnych uczt — zostały starannie zebrane i zjedzone, teraz żuć zaczął obrus, którym był przykryty stół.
Wreszcie błagać zaczął Peppina głosem przejmującym i niewypowiedzianie rzewnym, by ten mu dał najgorsze jakieś resztki do spożycia; wreszcie dawał tysiąc franków za kawałek chleba.
Prośby te jednak pozostawały bez odpowiedzi.
Piątego dnia Danglars przywlókł się do drzwi.
— Wodza! — zawołał i padł twarzą na ziemię.
Po chwili zerwał się jednak i znów zawołał rozdzierającym głosem:
— Wodza!... Wodza!
— Jestem, panie — powiedział przybiegając Wampa, którego, jego nawet, przejął dreszczem mrożący krew w żyłach krzyk Danglarsa — czego żądasz ode mnie?
— Weź pozostałą resztę fortuny — bełkotał więzień — i pozwól, bym za to żył w tej jaskini. Nie chcę już nawet wolności, tylko nie każ mi umierać.
— Lęk śmierci jest więc w tobie aż tak wielki? Cierpisz bardzo?
— O tak!... Cierpienia moje są okropne.
— Jednak byli ludzie, którzy więcej cierpieli.
— Niemożliwe! to jest już niemożliwe!
— Owszem, możliwe. Cierpieli więcej, aniżeli ty, ci, którzy z głodu umarli...
Danglarsowi stanął momentalnie w oczach obraz starca, którego niejednokrotnie widział w czasie swych gorączkowych wizji, wychudłego jak szkielet, a jęczącego cicho w swej samotnej izdebce.
Uderzył więc czołem o kamienie podłogi i zajęczał:
— Tak jest, prawda, inni więcej przecierpieli, ale to byli męczennicy!...
— Żałujesz swych przewinień przynajmniej? — rozległ się
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.