Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VIII.
DZIEŃ PIĄTEGO PAŹDZIERNIKA.

W dniu tym fale Morza Śródziemnego i wszystkie jego pobrzeża kąpały się w złotem jesiennem słońcu. Pod wieczór, gdy żar dnia zmniejszył się zwolna, od Alp Nadmorskich powstał lekki wiatr, niosący na lazurowe tonie fal upojne wonie kwiatów i zielonych drzew, które łączyły się z ostrym i świeżym zapachem fal morskich, wytwarzając przedziwny aromat.
Po tych przesyconych wonią falach, w dniu tym płynął w kierunku południowo-zachodnim lekki, wysmukły i kształtny jacht pasażerski.
Posuwał się szybko i wdzięcznie, pozostawiając za sobą świetlane smugi.
Słońce gasło, tonęło zwolna w purpurowych falach, lecz jakby pragnąc usprawiedliwić i umotywować pełne poezji myty dawnych ludów — rozbłyskało jasnem światłem na wierzchołku każdej fali, jakby chcąc tem powiedzieć, iż Bóg promieni schronił się jedynie na łono Afrodyty, by odpocząć, lecz jutro — znów światłem rozbłyśnie.
Na przodzie powyżej wspomnianego, a szybko sunącego statku, stał mężczyzna wysokiej postawy, ogorzały, o oku błyszczącem i przyglądał się masie stromych skał wyłaniających się zwolna z łona fal, w miarę zbliżania się do nich statku.
— Czy to jest wyspa Monte Christo? — rzucił w przestrzeń pytanie ów nieznajomy mężczyzna, głosem poważnym, pełnym głębokiego smutku.