— Tak jest, panie hrabio — odpowiedział sternik — już się zbliżamy.
— Już jesteśmy przeto bliscy tej Góry Chrystusa, już się do niej zbliżamy — rzekł posępnie podróżny z nieopisanym wyrazem melancholji.
Zaś potem szepnął głosem zaledwie dosłyszalnym, dla siebie wyłącznie przeznaczonym:
— To będzie mój port.
I zatopił się w myślach, przejawiających się uśmiechem smutniejszym od łez.
Po kilku minutach znajdujący się na statku dojrzeli blask płomieni rozpalonego na skałach ogniska, które momentalnie zgasło, a potem dał się słyszeć odgłos strzału.
— Panie hrabio — powiedział wtedy sternik, — oto hasło z wyspy. Czy pan hrabia zechce sam na nie odpowiedzieć, czy też rozkaże nam to uczynić?
— Hasło?... jakie hasło? — zapytał młodzieniec, który w swem zapamiętaniu nie dosłyszał echa strzału.
Sternik wyciągnął wobec tego rękę ku wyspie, nad którą unosiła się jeszcze chmurka dymu.
— Aa!... strzał powitalny! Podaj mi w takim razie moją dubeltówkę.
Sternik z pełnym szacunku ukłonem podał młodzieńcowi nabity karabin. Młodzieniec wziął broń, skierował jej lufę ku niebu i dał strzał w powietrze.
W dziesięć minut potem zwijano już żagle na statku, a następnie zarzucono kotwicę w małym porcie wyspy.
Opuszczono łódź, do której wsiadło czterech wioślarzy pod przewodnictwem sternika, a następnie poproszono podróżnika, by zechciał zająć miejsce przygotowane dla niego w łodzi, bogato przybranej kobiercami. Podróżny wsiadł, nie spoczął jednak, lecz stanął na przodzie łodzi, z rękami na krzyż założonemi.
Wioślarze z podniesionemi w górę wiosłami czekali cicho rozkazu.
— Płyńcie — powiedział podróżny.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.