— Maksymiljanie!... gdy ci rzuciłem pytanie: czy się pocieszyłeś?... uczyniłem to w głębszem znaczeniu.
Czy ból twój ciągle jest jeszcze ruchem, pobudzającym do czynów, szalonych chociażby?
Czy doświadczasz ciągle jeszcze tej jednej jedynej tęsknoty, tęsknoty śmierci?
Czy też boleść twa, aczkolwiek zdaje się być ciągle jeszcze cierpieniem nie do zniesienia, uciszyła się o tyle, iż odczuwasz znużenie. I pragniesz: nietyle już śmierci, ile nieistnienia, spokoju nirwany?
Jeżeli tak właśnie jest z tobą, to ci powiem: Morrelu, już znalazłeś ukojenie, bo ból twój przestał już być szałem niszczącym wszystko i jest już tylko bólem istnienia, nieodłącznym od życia.
— Hrabio — odpowiedział na ten wywód Morrel, głosem łagodnym, lecz i bardzo stanowczym jednocześnie — teraz ty mnie zechciej wysłuchać.
Przybyłem tutaj, ażeby umrzeć na ręku przyjaciela. Oto wszystko, co mogę powiedzieć.
Doszedłem do kresu mej ziemskiej wędrówki. Czuję to wszystkiemi fibrami mego ciała.
Mówiłeś mi, abym czekał i miał nadzieję. Czekałem. Czekałem miesiąc cały, to znaczy, iż cały długi miesiąc nieludzko cierpiałem, najzupełniej zbytecznie i niepotrzebnie.
Cierpiałem tembardziej, (o nędzne serce ludzkie!) że miałem nadzieję. Nadzieję naiwną, dziecięcą, na niczem nie opartą. Czekałem... Na co?... na cud chyba?
Czekałem... miałem nadzieję... bo wierzyłem w ciebie, jak w Boga. Nadzieję tę miałem przed paroma minutami jeszcze. Zgasła ona już teraz ostatecznie.
O!... z jakiemż ja utęsknieniem wyczekuję śmierci!
Morrel ostatnie słowa wymówił z takim wybuchem energji, iż przejęły one drżeniem hrabiego.
— Przyjacielu mój — ciągnął dalej Morrel — oznaczyłeś mi dzień piątego października, jako ostatni termin zwłoki, jakiej się ode mnie domagałeś.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.