Stopniowo, zwolna, twarz Morrela martwiała coraz bardziej, nargila wypadła mu z ręki, zaś wszystkie otaczające go przedmioty coraz bardziej tracić zaczęły dla niego swe barwy i kształty.
— Przyjacielu — wyszeptał w pewnej chwili — czuję, że umieram, dzięki ci za to.
Uczynił wysiłek, ażeby po raz ostatni uścisnąć dłoń hrabiego, lecz wyciągnięta jego ręka — opadła bezwładnie.
Zdołał otworzyć jeszcze oczy i dojrzał, że Monte Christo uśmiecha się, lecz nie swym uśmiechem posępnym, lub swym uśmiechem złowrogim, mrożącym krew w żyłach, lecz dobrotliwym uśmiechem ojca, patrzącego na swawolę swego ukochanego dziecięcia.
Powolne odrętwienie ogarniać zaczęło wszystkie członki Morrela. Nie czuł już w sobie najmniejszej iskry życia, nie umierał jednak, lecz jakby zapadał w otchłań marzenia.
W tym już zupełnym niebycie, siłą potężnej woli zdobył się na jeden jeszcze wysiłek i otworzył oczy, a wtedy dojrzał wyniosłą postać hrabiego, nie przy stole już jednak, lecz w głębi sali, otwierającego czarne, dębowe drzwi.
Gdy je otworzył, do tonącej w półmroku sali jadalnej wlała się smuga olśniewającego, jasnego, złotawego światła. W tej zaś powodzi blasków, ni to srebrnych, ni złotych, ujrzał postać kobiecą, przyodzianą w powiewne białe muśliny, przedziwnej piękności.
Świetlana, z promiennym boskim uśmiechem na ustach, podobną była do anioła zesłanego z nieba, — zwyciężającego swą mocą Anioła śmierci.
— Czyżby to niebo już otwierało swe wrota przede mną — zamarzył Morrel — jakżeż w takim razie ten Anioł niebiański jest podobny do anioła, któregom utracił!
Monte Christo oczyma wskazał kobiecej postaci, stojącej w drzwiach, leżącego na łożu Morrela.
Wtedy postać ta z czarownym, pełnym nadziemskiej radości uśmiechem postąpiła naprzód.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.