— Umarłabym, panie mój, oto wszystko...
— Czyżbyś mnie kochała?
— O, Walentyno!... On pyta, czy ja go kocham!
Pierś hrabiego wzniosła się i serce zadrżało.
Wyciągnął rękę i Hayde z krzykiem radości rzuciła się w jego ramiona.
— O, tak. Kocham cię, kocham, jak kocham samo życie. Zaś ty — jesteś życiem mojem. Kocham cię miłością stworzenia ku Bogu, ponieważ jesteś najpiękniejszy, najpotężniejszy i najlepszy ze wszystkich istnień na tej ziemi.
— Niech się więc stanie według woli twojej, żono moja. Bóg, który mnie wskrzesił, wbrew nadziejom wrogów moich, i uczynił zwycięzcą, nie chce najwidoczniej, by łzy moje były zakończeniem moich poczynań. Ja sam, poczuwając się w pewnej mierze do winy, pragnąłbym się ukarać. Bóg — nietylko mi przebacza, lecz obdarza nawet łaską.
A więc pójdź do mnie, Hayde, pójdź, byśmy wkroczyli, idąc dłoń w dłoń, na świetlaną ścieżkę nowego życia.
Otoczył ramieniem wiotką postać greczynki, uścisnął dłoń Walentyny i zniknął.
Upłynęło parę długich godzin, w czasie których Walentyna nieprzerwanie wpatrywała się w twarz swego ukochanego. Nakoniec wyczuła, iż serce jego zaczyna bić i drżenie przebiega całe ciało.
Wreszcie otworzyły się jego oczy, lecz nie widzące jeszcze, nieprzytomne.
Nakoniec wróciła mu świadomość. Świadomość straszna dla niego — że żyje.
— A!... zawołał głosem pełnym rozpaczy — ja żyję! O, hrabio, oszukałeś mnie!
Wtedy Walentyna pochyliła się nad nim tak nisko, iż jej loki musnęły mu twarz i rzekła:
— Przyjacielu!... spójrz na mnie.
Morrel zerwał się, krzyknął szaleńczo i padł na kolana, całując stopy swej ukochanej.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.