Planchet milczał, jakby chciał milczeniem tem dać do zrozumienia, iż nie ma nic przeciwko domysłom d‘Artagnana. Pomimo to jednak nie mógł zrozumieć, do czego to wszystko prowadzi.
D‘Artagnan mówił dalej:
— I otóż do jakiego przekonania przyszedłem po długiem zastanowieniu. Słuchaj uważnie, bo zbliżamy się do końca.
— Słucham.
— Królowie nie są zasiani tak gęsto na ziemi, aby ich można było znaleźć wszędzie, gdzie się komu spodoba. Otóż, według mojego zdania, ten król bez królestwa jest ziarnem, które ślicznie może wyróść i zakwitnąć, byleby je zasiała ręka zręczna i silna, wybierając stosowną ziemię i odpowiedni czas.
Planchet ciągle potakiwał głową, co znaczyło najwidoczniej, że nic a nic nie rozumiał.
— Biedne ziarnko królewskie, powiedziałem sobie, i naprawdę się rozczuliłem. Rozczulenie to jednak nasunęło mi myśl, czy czasem nie zamierzam palnąć jakiego głupstwa. Otóż dlatego przyszedłem do ciebie, chcąc zasięgnąć twej rady.
Planchet poczerwieniał z zadowolenia i dumy.
— Biedne ziarnko królewskie!... ja cię podniosę i rzucę cię na ziemię urodzajną.
— O!... — krzyknął Planchet, wpatrując się w d‘Artagnana szeroko otwartemi oczami, jak gdyby zaczął się czegoś domyślać.
— Hę? co?... co ci to?... — zapytał d‘Artagnan.
— Mnie?... nic!...
— Powiedziałeś: O!...
— Tak pan sądzi?
— Ależ na pewno... czyżbyś już zrozumiał?...
— Przyznaję, iż boję się właśnie...
— Czy dobrze zrozumiałeś...
— Tak.
— Że mam zamiar przywrócić na tron Karola II-go, króla bez królestwa?... Czy tak?...
Planchet aż podskoczył na krześle.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —