Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
—   124   —

— I właśnie wśród tych śpiewaków zacząłeś się dorabiać majątku.
— To prawda.
— A zatem nie masz nic do powiedzenia!... naród nic nam nie przeszkadza.
— Przypuśćmy... ale zostaje jeszcze armja i parlament.
— Pożyczam dwadzieścia tysięcy liwrów od pana Planchet, dodaję do tego moje własne dwadzieścia tysięcy i za czterdzieści tysięcy formuję armję.
— A jak liczna będzie ta armja, proszę pana? — zapytał Planchet.
— Czterdziestu ludzi.
— Czterdziestu. A czy trochę to nie zamało przeciw czterdziestu tysiącom?... Pan sam, panie d‘Artagnan, wart jesteś przynajmniej tyle co tysiąc... wiem o tem dobrze... ale gdzie pan znajdziesz trzydziestu dziewięciu takich, jak pan?... Albo też, jeżeli ich pan nawet znajdzie, kto panu da pieniędzy na opłacenie takich bohaterów?...
— Nieźle!... nieźle, mój kochany Planchet!... Jak widzę, przerobiłeś się na pochlebcę?...
— Nie, proszę pana, mówię tylko to, co myślę... I właśnie boję się, że przy pierwszej walce, jaką pan stoczysz na czele swych czterdziestu...
— Ależ, mój kochany — przerwał Planchet. — Ja wcale nie myślę staczać walk. Mamy przecież przykłady w starożytności, że nieraz najwspanialsza taktyka wojenna ograniczała się na unikaniu nieprzyjaciela, na zręcznem cofaniu się i ukrywaniu. Zresztą, tyś powinien znać ten sposób, z własnego doświadczenia; dowodziłeś przecie licznym oddziałem paryżan, w dniu, gdy mieli się bić z muszkieterami, i tak zręcznie obliczyłeś marsze i przeciw-marsze, że ani na chwilę nie opuściłeś Pałacu królewskiego.
Planchet wybuchnął głośnym śmiechem.
— To prawda — odrzekł. — Jeśli pańscy czterdziestu będą się ciągle ukrywali, a nie zrobią jakiego niezręcznego głup-