Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
—   126   —

— Albo...
— Albo, co jeszcze będzie lepsze, oddaję go królowi Karolowi, a ten, nie nie mając już przeciwko sobie ani zręcznego generała, ani zręcznego dyplomaty, sam upomni się w Anglji o tron, słusznie mu się należący, a gdy go odzyska, wypłaci nam owe sto tysięcy. Oto moja myśl... Cóż ty na to, Planchecie?...
— Wspaniała!... wspaniała... — zawołał Planchet, drżąc ze wzruszenia — i jakim sposobem podobna myśl mogła panu przyjść do głowy.
— Powziąłem ja pewnego ranku, nad brzegiem Loary, w chwili, gdy nasz ukochany król Ludwik XIV-ty zraszał łzami rękę panny Mancini.
— Zaręczam, że myśl jest świetna... ale...
— Jest więc jeszcze ale...
— Pozwoli pan mi je powiedzieć?...
— Słucham.
— Cała ta sprawa, to jak owa skóra na niedźwiedziu... słyszał pan zapewne o niej?... którą sprzedano, lecz trzeba było jeszcze upolować niedźwiedzia... otóż co do upolowania pana Moncka, zdaje mi się, że to będzie trochę trudne...
— No tak... niebardzo łatwo... ale skoro mam armję pod swemi rozkazami...
— Tak... tak... rozumiem o!... zwycięży pan napewno, bo w podobnych awanturach nikt panu nie dorówna...
— To prawda... miałem zawsze szczęście — odparł d‘Artagnan z dumną prostotą... — Pojmujesz, że, gdybym miał obok siebie drogiego Athosa, dzielnego Porthosa i bystrego Aramisa, wszystko byłoby dobrze... ale gdzieś zemknęli, jak się zdaje i nikt nie może ich odszukać... Muszę więc działać na własną rękę... No więc, jak ci się ten interes podoba?...
— Cudowny. Tylko trzeba śpieszyć się. Jedź pan... jedź pan!... Im prędzej tem lepiej.
— A pieniądze?
— Jutro otrzymasz je pan ode mnie.