— Ciężka to była sprawa — zaczął swa opowieść d‘Artagnan — i łatwo mogła się nie udać. Prawdę mówiąc — była chwila, żem sobie pomyślał — już koniec. A jakem wspomniał, że twoje dwadzieścia tysięcy straciłem (tak mi się wtedy zdawało), tom nie wiedział, jak wracać...
— Zacny, kochany panie! — przerwał rozczulony Planchet — pieniędzy, wiadomo, żal, ale ja dla pana...
Rozczulił się zkolei d‘Artagnan, widząc, że jego dawny pachołek tyle okazuje szlachetności. Upłynęła spora chwila, nim podjął opowieść.
— Aleć, — rzekł — zaczynam od początku. Mówiłem ci tedy wyjeżdżając, że czterdziestu zuchów potrzeba mi do przeprowadzenia owej restauracji. Alem się potem rozmyślił. Czterdziestu chłopa — toć to gromada. Ani myśleć o przedzieraniu się przez kraj nieprzyjazny, chyba żeby oddziały podzielić. A to znów bieda — oddziałom potrzeba dowódców, a tych nie miałem. Więc tylko dziesięciu ludzi wziąłem.
— I pan, na czele tych dziesięciu ludzi, zwyciężyłeś tego tam Moncka? — zapytał naiwnie Planchet.
— Mordioux! Mówiłem przecie, że chodziło o porwanie Moncka! A do tego nietylko nie potrzeba wielu ludzi, ale przeciwnie — im mniejsza garstka, tem łatwiej niepostrzeżenie przekraść się może do obozu. No, a potem potrzeba było już tylko głowy, sprytnej głowy, któraby znalazła sposób złapania