Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
—   151   —

lewskiej Mości, moralny depozytariusz miljona, nie był wyjawił tajemnicy Karolowi II-mu, król ten żyłby dotąd w najokropniejszem zapomnieniu.
— Przejdźmy do myśli nadzwyczajnej, zuchwałej i skutecznej — przerwał Mazarini, spostrzegając, że bystrość jego umysłu bliska jest zupełnego mata. — Jakaż była owa myśl?
— A taka: pan Monck stanowił jedyna przeszkodę do przywrócenia upadłego króla; otóż pewien francuz powziął myśl usunięcia tej przeszkody.
— Ho! ho! to jakiś łotr ten francuz — rzekł Mazarini — a myśl tak szczytna mogła wznieść głowę, w której powstała, do szczytu szubienicy na placu, gdzie karzą winowajców z wyroku parlamentu.
— Wasza Wysokość myli się — odpowiedział sucho Athos — ja nie powiedziałem, że ten francuz, o którym mowa, postanowił zabić Moncka, on chciał go tylko usunąć. Używam wyrazów w prostem ich znaczeniu. Zresztą, fortel to wojenny, a kiedy kto służy królowi przeciw jego nieprzyjaciołom, sąd nie do parlamentu należy, bo sam tylko Bóg jest właściwym sędzią. Lecz wracam do rzeczy: ów francuz zamierzył pochwycić osobę Moncka i zamysł ten wykonał.
— Porwał Moncka — rzekł król — ależ Monck był w swoim obozie.
— A jednak to uczynił.
— O! dwa lewki z klatki wypuszczone — mruknął Mazarini.
I z niechęcią, jakiej nie ukrywał, rzekł:
— Nie wiem nic o tych szczegółach. Czy pan ręczysz za ich wiarogodność?
— Z wszelką pewnością, bo sam byłem ich świadkiem.
— Pan?
— Tak jest, ja.
Król zbliżył się mimowolnie do hrabiego, książę andegaweński zwrócił się i naciskał Athosa z drugiej strony.
— Cóż dalej? cóż dalej, panie hrabio?... — obaj zawołali razem.