Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
—   155   —

— Grałem dla Waszej Książęcej Mości — odpowiedział kardynał, słabnąc pomału, jakgdyby nadmierny wysiłek, z powodu darowania tych pieniędzy, wyczerpał wszelkie władze fizyczne i moralne.
— Oh!... mój Boże, — szepnął Filip, prawie odurzony radością, — co za piękny dzień!...
I sam zbierał palcami pieniądze i kładł do kieszeni. Nie, zdołał jednakże wszystkiego pomieścić, więcej, niż trzecia część została jeszcze na stole.
— Kawalerze — rzekł Filip do swego ulubieńca, kawalera Lotaryńskiego — chodź tu.
Ulubieniec przybiegł.
— Włóż resztę do kieszeni — odezwał się młody książę.
Ta dziwna scena uważaną była przez obecnych za familijną zabawę.
Kardynał udawał ojca synów Francji, obaj książęta wzrośli pod jego skrzydłem. Nikt wiec tej hojności pierwszego ministra nie przypisał dumie lub nieprzyzwoitości, jakby to za naszych dni uczyniono. Dworzanie tylko zazdrościli. Król odwrócił głowę.
— Nigdy jeszcze nie miałem tyle pieniędzy — rzekł wesoło młody książę, przebiegając pokoje z ulubieńcem i udając się ku swojemu powozowi. — Nie, nigdy... Jaki to ciężar pięćdziesiąt tysięcy talarów.
— Dlaczego pan kardynał daje tyle pieniędzy odrazu?... — zapytał po cichu książę Kondeusz hrabiego de La Fere. — Kochany kardynał musi być bardzo chory?...
— Zapewne, że jest bardzo chory, nawet bardzo źle wygląda, jak to Wasza książęca mość może widzieć.
— Pewno... ale on tego nie przeżyje, pięćdziesiąt tysięcy liwrów!... to nie do uwierzenia. No, hrabio, co to znaczy?... powiedz nam przyczynę.
— Mości książę, bądź cierpliwym, proszę; książę andegaweński zbliża się w tę stronę, rozmawiając z kawalerem Lotaryńskim; niech Wasza książęca mość słucha.
W rzeczy samej kawaler Lotaryński mówił do księcia zcicha: