Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.
—   159   —

— Choroba moja... jest... śmiertelną?... — zapytał Mazarini.
— Tak jest, Wasza przewielebność.
Kardynał pochylił się na chwilę, jak nieszczęśliwy, na którego obalił się filar i przygniótł go...
Lecz miał on dusze zahartowana, a raczej umysł niewzruszony.
— Guenaud — rzekł, podnosząc się — czy pozwolisz mi apelować od twojego wyroku? Chce zebrać najuczeńszych ludzi z całej Europy, chce się ich poradzić... może znajdą środek.
— Niech Wasza przewielebność nie sądzi jednak, że ja miałem odwagę sam wyrokować o zbyt drogiem jego życiu; zgromadziłem już najlepszych i najdoświadczeńszych lekarzy Francji i Europy... było ich dwunastu.
— I cóż powiedzieli?...
— Powiedzieli, że Wasza przewielebność dotknięty jest śmiertelną chorobą.
Głębokie milczenie, podczas którego kardynał zebrał zmysły i pokrzepił siły, nastąpiło po wzruszeniu poprzedzających scen.
— Znajdzie się co innego — mruknął Mazarini — prócz lekarzy są szarlatani. W moim kraju ci, których lekarze opuszczają, oddają się w ręce szarlatana, który dziesięć razy zabije, ale sto razy wyleczy.
— Czy Wasza przewielebność nie spostrzega, że od miesiąca dziesięć razy zmieniłem jego leki?
— Tak... No i cóż?
— Wydałem pięćdziesiąt tysięcy liwrów, aby zakupić sekrety tych nikczemników; lista ich wyczerpana, moja kieszeń także. Wasza przewielebność nie jest do wyleczenia, a bez mej sztuki byłbyś już umarł.
— Więc już wszystko skończone — mruknął kardynał — już skończone...
Ponurym wzrokiem spojrzał wkoło siebie.
— Trzeba będzie to wszystko porzucić!... — i westchnął. — Już nie żyję, Guenaud!... jużem umarł!...
— O, jeszcze nie — rzekł lekarz.
Mazarini schwycił go za rękę.