— Wiele, mniej więcej, szacujesz ten majątek, panie Colbert?...
— Do czterdziestu miijonów, pięćset sześćdziesiąt tysięcy dwieście liwrów, dziewięć soldów i osiem denarów — odpowiedział Colbert.
Kardynał westchną mocno i patrzył na Colberta z podziwem, lecz pozwolił sobie uśmiechnąć się.
— Pieniędzy znanych — dodał Colbert, jakby odpowiadając na ten uśmiech.
Kardynał podskoczył prawie na swem łóżku.
— Co przez to rozumiesz?... — rzekł.
— Rozumiem przez to — rzekł Colbert — że prócz tych czterdziestu miijonów pięćset sześćdziesiąt tysięcy dwieście liwrów, dziewięć soldów i osiem denarów, jest jeszcze trzynaście miijonów, o których nikt nie wie.
— O!... — westchnął Mazarini — co za człowiek!...
W tej chwili głowa Bernouina ukazała się we drzwiach.
— Cóż tam — zapytał Mazarini — dlaczego mi przeszkadzają?...
— Ojciec teatyn, spowiednik Waszej przewielebności, był na dziś wieczór zamówiony, inaczej nie mógłby powrócić aż pojutrze.
Mazarini spojrzał na Colberta, który zaraz wziął za kapelusz, mówiąc:
— Powrócę, Wasza przewielebność.
Mazarini wahał się.
— Nie, nie — rzekł. — Wszakże jesteś także moim spowiednikiem; to, co mówię jednemu, drugi może słyszeć. Zostań tu, Colbercie.
— Lecz czy spowiednik na to zezwoli, ażeby tajemnica pokuty nie była zachowaną.
— Nie turbuj się o to, ukryj się za łóżkiem.
— Mogę wyjść i poczekać w przedpokoju.
— Nie, nie, lepiej, abyś słyszał spowiedź uczciwego człowieka.
Colbert ukłonił się i schował.
— Wprowadź ojca teatyna — rzekł Mazarini, zasuwając firanki od łóżka.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
— 165 —