Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
—   168   —

na koniu. Przyniosłem tem, co prawda, hiszpanom i francuzom pokój. Odkupuje to grzech mój po części.
— Najmniejszego w tem grzechu nie widzę, aby chcieć się popisać konną jazdą — rzekł teatyn — jest to upodobanie szlachetne, przynoszące zaszczyt sukience naszej. Jako prawdziwy chrześcijanin, pochwalam, żeś nie dopuścił przelewu krwi; a jako duchownego, dumą przejmuje mnie odwaga, jakiej, kolego mój, dałeś dowody.
Mazarini z pokorą pochylił głowę.
— Tak — rzekł — ale następstwa!...
— Jakie następstwa?...
— E!... ten przeklęty grzech pychy zapuszcza tysiączne korzenie... Odkąd bowiem tak się rzuciłem pomiędzy dwie armje, powąchałem prochu, przebiegając przed frontem żołnierstwa, z politowaniem począłem spoglądać na wodzów.
— A!...
— Oto całe złe... do tego stopnia, iż od tego czasu ani jeden z nich mi się nie wydał znośnym.
— Widocznie — rzekł teatyn — wodzowie, jakich mieliśmy, niewiele byli warci.
— O!... — zawołał Mazarini — był wtedy brat królewski... jakżeż ja mu nadokuczałem!...
— Niema co żałować go, dość on chwały i pieniędzy zdobył.
— Pomińmy więc księcia pana; lecz pan de Beaufort, naprzykład... którego tak namęczyłem w wieży Winceńskiej.
— A!... ależ to był buntownik, a spokój państwowy wymagał, abyś, monsiniorze, spełnił to poświęcenie... Co dalej?...
— Zdaje mi się, iż pychę już wyczerpałem. Teraz jest inny grzech, którego lękam się rozbierać...
— To ja go określę... Mów tylko, monsiniorze.
— Wielki grzech, ojcze mój wielebny.
— Zobaczymy.
— Nie bez tego, abyś nie słyszał o niejakich stosunkach, jakie miałem mieć jakoby... z jej wysokością królową matką... Niechętni...