Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
—   174   —

— Monsiniorze — przerwał Colbert — należałoby rozważyć, czy w tem, co mówił teatyn, niema jakiej zasadzki.
— Nie! zasadzki... dlaczego? to człowiek uczciwy.
— Sądził, iż Wasza eminencja stoi nad grobem, skoro Wasza eminencja jego się radziłeś... Czyż nie słyszałem jak mówił: „oddziel to, co król ci dał, od tego, co sam sobie wziąłeś...“ Przypomnij sobie, monsiniorze, czyż nie powiedział tego, wszak są to własne słowa teatyna.
— Być może.
— W takim razie, monsiniorze, uważałbym, że duchowny wezwał cię do uiszczenia się z długu...
— By zwrócić wszystko? Ty tak nie myślisz, nieprawdaż? tylko powtarzasz za spowiednikiem?...
— Oddać nie wszystko, czyli tylko cześć, przynależną Jego Królewskiej Mości, to może być niebezpiecznem. Wasza eminencja zbyt wytrawnym jesteś politykiem, aby o tem nie wiedzieć, iż król nie ma obecnie w swej kasie całych stu pięćdziesięciu tysięcy liwrów.
— To do mnie nie należy — rzekł z triumfem Mazarini — tylko do pana ministra skarbu Fouqueta, którego wszystkie rachunki podałem ci w tym miesiącu do sprawdzenia.
Na samo wspomnienie Fouqueta, Colbert przygryzł wargi.
— Jego królewska Mość — rzekł — nie posiada innych pieniędzy nad te, które zgromadza pan Fouquet; twoje zatem, monsiniorze, będą dla niego smakowitym kąskiem.
— Ostatecznie ja nie jestem ministrem skarbu królewskiego; ja mam swój własny fundusz... Zapewne, mógłbym zrobić dla szczęścia Jego Królewskiej Mości... jakieś zapisy... lecz nie mogę wyzuć mojej rodziny.
— Zapis częściowy ubliżyłby ci, Eminencjo, a króla obraził. Część jakaś przekazana Jego wysokości, byłaby wyznaniem, iż natchnęła cię ona pewną wątpliwością, jako nieprawnie nabyta.
— Panie Colbert!...
— Sądziłem, iż miałem zaszczyt być pytanym o radę.