Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   176   —

— Stanowczo. Człowiek młody, który nic nie zdziałał, palony żądzą zostania znakomitym, żądzą samoistnego panowania, nie przyjmie nic, co jest już zbudowanem, lecz sam będzie chciał budować.
— I dajesz mi pewność, że jeżeli moje czterdzieści miljonów oddam królowi...
— Powiedziawszy mu niektóre rzeczy, zaręczam, że ich nie przyjmie.
— A temi rzeczami... są?
— Napiszę je, jeżeli, monsiniorze, zechcesz mi podyktować.
— Lecz koniec końców, cóż za korzyść w tem dla mnie?
— Ogromna. Nikt już nie poważy się niesłusznie obwiniać Waszej eminencji o skąpstwo, które pamfleciści zarzucali najświetniejszemu umysłowi naszego wieku.
— Masz słuszność, Colbercie, masz słuszność; udaj się w mojem imieniu do króla i zanieś mu mój testament.
— Akt darowizny, monsiniorze.
— A jeżeli przyjmie! jeżeli przyjmie!
— Wtedy dla rodziny Waszej eminencji pozostanie trzynaście miljonów, a i to ładna suma.
— A ty wtedy zostałbyś zdrajcą, albo głupcem.
— Ani jednym ani drugim nie jestem, monsiniorze... Zdaje mi się, jakobyś obawiał się wielce o to, że król przyjmie... O! lękaj się prędzej czy nie odrzuci...
— Bo widzisz, jeżeli odrzuci, chcę mu zapewnić moje trzynaście miljonów zapasowych... tak, ja to zrobię... tak... Lecz otóż i ból się znowu odzywa; znowu zasłabnę... Chory jestem, Colbercie, już bliski mój koniec.
Dreszcz przeszedł po skórze Colberta.
W istocie, kardynał był bardzo chory: pot grubemi kroplami okrywał go na łożu boleści, a zlana nim przerażająco blada twarz sprawiała takie wrażenie, że i w najzatwardzialszym człowieku musiało się odezwać współczucie. Niewątpliwie, Colbert czuł się wzruszony, wyszedł z pokoju, aby przywołać do umierającego Bernouina, a sam pozostał w korytarzu.