Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.
—   188   —

— Widzisz! Colbercie — rzekł — oto upłynęły już dwa dni nieszczęsne, śmierci się równające, a nic jeszcze nie powróciło stamtąd.
— Cierpliwości, monsiniorze — lakonicznie odparł Colbert.
— Czyś ty oszalał, nieszczęsny! cierpliwość mi radzisz! O! Colbercie, drwisz sobie ze mnie prawdziwie: ja umieram, a ty wołasz do mnie, abym czekał!
— Monsiniorze — przerwał mu Colbert z zimną krwią — niepodobieństwem jest, aby nie stało się tak, jak powiedziałem. Jego Królewska Mość przychodzi do Waszej Eminencji, ponieważ chce własnoręcznie zwrócić akt darowizny.
— Tak ci się zdaje? Ja sądzę zupełnie inaczej; przekonany jestem, że Jego Królewska Mość przychodzi mi podziękować.
W tejże chwili powróciła Anna Austrjacka; idąc do syna, spotkała w przedpokojach nowego znachora.
Radził on proszek, który miał uratować kardynała. Przyniosła więc próbkę tego lekarstwa.
Nie tego jednak wyglądał z utęsknieniem Mazarini; ani patrzeć więc nie chciał na leki.
Wygłaszając jednakże ów pewnik filozoficzny, nie był w stanie nie zdradzić myśli swej, tak długo tajonej w głębi duszy.
— Nie w tem, pani, leży najważniejszy punkt obecnego stanu rzeczy — rzekł — oto dwa dni już upływa, jak uczyniłem królowi maleńką darowiznę, a dotąd Jego Królewska Mość, przez delikatność zapewne, nie chciał o tem wspomnieć; lecz teraz nadchodzi chwila wyjaśnień, błagam więc Waszą wysokość, aby mi powiedziała, czy król postanowił już coś w tej kwestji.
Anna Austrjacka otworzyła usta, aby odpowiedzieć. Powstrzymał ją Mazarini.
— Pani, mów tylko prawdę — rzekł — prawdę, na imię boskie. Nie łudź umierającego próżną nadzieją.
Wypowiedziawszy te słowa, spotkał wejrzenie Colberta, ostrzegającego go, iż o mało nie zmylił drogi.
— Wiem o tem — odezwała się Anna Austrjacka, ujmując rękę kardynała — wiem o tem, jak szlachetnie postąpiłeś, ro-