Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
—   189   —

biąc darowiznę, nie tak maleńką, jak ją przez skromność nazywasz, lecz dar wielce wspaniały; wiem, jakby ci boleśnie było, gdyby król...
— Gdyby król... — podchwycił umierający.
— Gdyby król — ciągnęła dalej Anna Austriacka — nie przyjął dobrem sercem tego, co mu tak szlachetnie ofiarowałeś.
Mazarini z rozpaczą opadł bezwładnie na poduszki, jak rozbitek, czujący, że nie stawi czoła pochłaniającym go falom; tyle tylko mocy i przytomności umysłu zachował, aby utkwić w Colbercie jedno z tych spojrzeń znaczących więcej, niż dziesięć sonetów, a nawet niż tyleż długich poematów.
— Nieprawdaż — dodała królowa — że odmowę królewską uważałbyś za rodzaj zniewagi?
Mazarini potoczył po poduszce głową, ani jednego nie wydawszy dźwięku. Królowa udawała, lub może rzeczywiście mylnie tę oznakę pojęła.
— Dlatego — mówiła dalej — podstępu nieledwie użyć musiałam, aby umocnić go dobrą radą, niektóre umysły bowiem, zazdroszczą ci chwały, jaką zdobędziesz swoją szlachetnością, usiłowały dowieść królowi, iż obowiązkiem jego było odmówić przyjęcia tej darowizny; walczyłam tak mężnie, że mam nadzieję, iż przykrość ta cię nie spotka.
— A!... — wyszeptał Mazarini z omdlewającem spojrzeniem — a! to przysługa, która z pamięci ani na minutę mi nie wyjdzie, w ciągu tych niewielu godzin, które mi do przeżycia pozostają!
— Przyznać jednak muszę, że nie bez trudu przyszło mi wyświadczyć ją Waszej eminencji.
— A!.. do kaduka! i ja tak myślę. O! o!
— Co ci to, mój Boże?
— Pali mnie.
— Bardzo cierpisz?
— Jak potępieniec!
Colbert wolałby się był zapaść pod ziemię.