Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.
—   202   —

Król odczytał odnośny ustęp, co do darowizny owego domu.
— Ale — rzekł — tu tylko o domu jest mowa, a nigdzie niema wzmianki o pieniądzach.
— Wybacz, Najjaśniejszy Panie, ona w sumieniu mojem się znajduje.
— I do ciebie się z tem zwrócił pan Mazarini?...
— Czemużby nie, Najjaśniejszy Panie?...
— On, człowiek tak nieufny?...
— Względem mnie takim nie był, jak Wasza Królewska Mość widzi.
Ludwik z podziwem zatrzymał swój wzrok na tej pospolitej, lecz pełnej wyrazu głowie.
— Jesteś uczciwym człowiekiem, panie Colbert — rzekł.
— Nie jest to cnotą, lecz obowiązkiem, Najjaśniejszy Panie.
— Lecz — dodał Ludwik XIV-ty — czy te pieniądze nie należą do jego rodziny?...
— Gdyby do niej należały, byłyby objęte testamentem kardynała, tak jak i reszta majątku. Gdyby te pieniądze należały do rodziny, w takim razie ja, który redagowałem akt darowizny, sporządzony na korzyść Waszej Królewskiej Mości, byłbym dodał sumę trzynastu miljonów do ofiarowanych ci, Najjaśniejszy Panie, czterdziestu miljonów.
— Jakto, to ty, panie Colbert, redagowałeś akt darowizny!...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Więc kardynał cię kochał?... — naiwnie dodał król.
— Zaręczyłem tylko Jego Eminencji, że Wasza Królewska Mość darowizny nie przyjmie — ciągnął dalej Colbert, spokojnie, nieledwie uroczyście.
Ludwik powiódł ręką po czole.
— O!... zbyt młodym się czuję, aby rozkazywać ludziom — szepnął do siebie.
Colbert czekał końca tego wewnętrznego monologu.
Ludwik podniósł nareszcie głowę.
— O której godzinie mam przysłać Waszej Królewskiej Mości pieniądze?... — zapytał.