Rankiem wieść o śmierci kardynała rozeszła się po zamku, a z zamku doszła do miasta.
Ministrowie Fouquet, Lyonne i Letellier weszli do sali posiedzeń, aby złożyć radę.
Król natychmiast rozkazał ich wezwać.
— Panowie — rzekł im — pan kardynał należy do przeszłości. Dozwalałem mu kierować mojemi sprawami, teraz sam niemi będę kierować. Radzić mi będziecie wtedy, gdy tego zażądam. Odejdźcie.
Ministrowie spojrzeli po sobie zdziwieni.
Z wielkim wysiłkiem zaledwie zdołali pokryć uśmiech, wiedzieli bowiem, iż książę, wychowany w zupełnej nieświadomości spraw państwa, obarczał się, przez miłość własną jedynie, ciężarem nad swoje siły. Fouquet pożegnał się z kolegami na schodach, mówiąc:
— Tem lepiej, panowie, mniej będzie pracy dla nas.
I pełen dobrego humoru wsiadł do karety.
Inni zaś, trochę zaniepokojeni obrotem, jaki przybrać mogły wypadki, razem wrócili do Paryża.
Około dziesiątej zrana, król poszedł do matki, z którą miał rozmowę na osobności; po obiedzie wsiadł do zamkniętego powozu i udał się prosto do Luwru. Tam przyjmował mnóstwo osób, doznając pewnej przyjemności w spostrzeżeniach nad niepewnością wszystkich wogóle i ciekawością każdego z osobna.