Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.
—   211   —

— Lecz jakież to były niebezpieczeństwa wreszcie?... — nalegał Raul.
Grimaud wskazał szpadę, następnie ogień w kominie i muszkiet, wiszący na ścianie.
— Więc hrabia miał tam jakiegoś nieprzyjaciela?... — wykrzyknął Raul.
— Monck, — odpowiedział Grimaud.
— To szczególne — mówił Raul — że pan hrabia ciągle jeszcze uważa mnie za nowicjusza i nie dozwala mi dzielić z sobą ani zaszczytu, ani niebezpieczeństw w wyprawach swoich.
Grimaud się uśmiechnął.
Na to właśnie wszedł Athos.
Właściciel zajazdu świecił mu na schodach, a Grimaud, poznawszy kroki swego pana, wybiegł na jego spotkanie, co właśnie przerwało rozmowę. Lecz Raul rozpędził się już na drodze dociekań, nie mógł się więc powstrzymać, i, ujmując hrabiego serdecznie za obie ręce, zawsze pełen szacunku:
— Jak się to stało?... panie — rzekł, — że puściłeś się w niebezpieczną podróż, nie obdarzywszy mnie słowem pożegnania, nie żądawszy pomocy z mej szpady, ode mnie, który winienem być twoją podporą, odkąd wzrosłem w siły; ode mnie, którego wychowałeś na mężczyznę?... Ah!... panie, chceszże mnie wystawić na straszną próbę nieujrzenia cię już nigdy?...
— Kto ci powiedział, Raulu, że podróż moja była niebezpieczną?... — odparł hrabia, składając płaszcz i kapelusz na ręce Grimauda, który odpiął mu właśnie szpadę.
— Ja — rzekł Grimaud.
— I na cóż to?... — surowo przemówił Athos.
Zmieszał się Grimaud; Raul pośpieszył z odpowiedzią za niego.
— Wydaje mi się rzeczą naturalną, aby zacny Grimaud mówił mi prawdę o tem, co ciebie, panie, dotyczy. Któż, jeżeli nie ja, kochałby cię i wspierał?...
Athos nic nie odpowiedział. Przyjaznym ruchem ręki oddalił