Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.
—   216   —

duje, zmuszony jest posunąć się do wyjątków, aż do nieprawdopodobieństw!.. Gdyby więc, jak powiedziałem, panna de La Valliere nie czekała na ciebie?...
— Jakto, panie?...
— Gdyby widoki swoje w inną zwróciła stronę?...
— Spojrzenia swoje na innego mężczyznę?... to chciałeś, panie, powiedzieć?... — przerwał mu Raul, blady z udręczenia.
— To właśnie.
— Zabiłbym wtedy tego człowieka, — rzekł w prostocie ducha Raul, — i wszystkich tych, na których padłby wybór panny de La Valliere, dopókiby mnie jeden z nich nie zabił lub panna de La Valliere oddałaby mi swoje serce.
Athos zadrżał.
— Zdawało mi się — począł zdławionym głosem — żeś przed chwilą nazwał mnie swoim Bogiem, wyrocznią swoją na tym świecie?...
— O!... — odezwał się Raul ze drżeniem — i pojedynkubyś mi zabronił?...
— A gdyby tak było, Raulu?...
— Wzbraniając mi nadziei, tem samem nie mógłbyś zabronić mi umrzeć.
Athos podniósł wzrok na wicehrabiego.
Wypowiedział on te słowa głosem zniżonym i z ponurem spojrzeniem.
— Dosyć już — odezwał się po długiem milczeniu Athos — dosyć już o tym smutnym przedmiocie, w którym obadwaj wpadamy w przesadę. Żyj, Raulu, z dnia na dzień; pełnij służbę twoją, kochaj pannę de La Valliere, słowem, postępuj, jak mężczyzna, skoro masz wiek po temu; o jednem tylko nie zapominaj, że ja ciebie kocham serdecznie i że ty, jak utrzymujesz, kochasz mnie, także.
— A!... panie hrabio!... — wykrzyknął Raul, cisnąc do serca rękę Athosa.
— Dobrze, drogie dziecię; zostaw mnie teraz, potrzebuję spoczynku. Ale, ale, pan d‘Artagnan powrócił ze mną, z Anglji; winieneś mu wizytę.