Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
—   219   —

— Wszak się nie mylę?... — odezwał się Raul, spiąwszy konia.
— Wcale się nie mylisz; dzień dobry!... — odparł dawny muszkieter.
Raul pośpieszył uścisnąć serdecznie rękę starego przyjaciela.
— Uważaj, Raulu — rzekł d‘Artagnan — drugi koń z piątego szeregu zgubi podkowę, zanim dojedzie do mostu Marji; trzyma się tylko na dwóch gwoździach, u przedniej nogi, po lewej stronie.
— Zaczekaj na mnie, panie — rzekł Raul — w tej chwili powrócę.
— Opuszczasz swój oddział?
— Mam korneta, który mnie zastąpi.
— Pójdziesz ze mną na obiad?
— Jak najchętniej, panie d‘Artagnan.
— Śpiesz się zatem, zsiądź z konia lub każ mi podać drugiego.
— Wolę pójść z panem piechotą.
Raul pośpieszył zawiadomić korneta, który stanął na jego miejscu; następnie zsiadł z konia, oddał go jednemu z dragonów, i wielce uradowany ujął pod ramię pana d‘Artagnana, który z zadowoleniem znawcy rozważał wszystkie jego ruchy.
— Z Vincennes powracasz?... — najpierw go zagadnął.
— Tak, panie kawalerze.
— A kardynał?...
— Chory bardzo; mówią nawet, że umarł.
— Czy dobrze jesteś z panem Fouquet?... — zapytał d‘Artagnan, okazując wzgardliwym ruchem ramion, że śmierć Mazariniego nie przejmowała go zbytecznie.
— Z panem Fouquet?... — rzekł Raul. — Nie znam go wcale.
— Tem gorzej, tem gorzej, gdyż nowy król zawsze się stara otaczać swemi kreaturami.
— O! król nie jest źle usposobiony dla mnie — odparł młody człowiek.
— Nie mówię tu o koronie — rzekł d‘Artagnan — tylko o królu... Król, to pan Fouquet, zwłaszcza teraz, gdy umarł