Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
—   227   —

— Odjeżdżasz?...
— Pardieu!... Powiesz mu, że udałem się do Anglji i zamieszkałem tam w swojem zaciszu.
— W Anglji, ty panie!... A rozkaz królewski?...
— Coraz naiwniejszym mi się wydajesz: wyobrażasz sobie, że tak po prostu pójdę do Luwru i zdam się na łaskę tego ukoronowanego wilczęcia.
— Wilczę!... Król?... Ależ, panie kawalerze, oszalałeś chyba.
— Przeciwnie, nigdy jeszcze nie byłem przy równie zdrowych zmysłach. Więc ty nie wiesz, co chce ze mną zrobić ten godny synalek Ludwika Sprawiedliwego?... Mordioux, tu chodzi o politykę... Chce poprostu zapakować mnie do Bastylji, nic więcej.
— A to za co?... — zawołał wystraszony Raul.
— Za to, co kiedyś w Blois mu powiedziałem... Uniosłem się; nie zapomniał tego.
— Co mu powiedziałeś, panie?
— Że jest mazgaj, ladaco, niedołęga.
— A! mój Boże!... — jęknął Raul — czy to podobna, aby takie słowa wyszły z twoich ust?
— Być może, iż nie co do litery odtwarzam moją przemowę, lecz daję ci ją we właściwem jej znaczeniu.
— W takim razie król byłby cię zaraz kazał aresztować!
— Komu! Wszak to ja dowodziłem muszkieterami; mnieby więc należało rozkazać, abym sam się zaprowadził do więzienia; naturalnie byłbym nie przystał na to nigdy; sam sobiebym się oparł... Zresztą, czmychnąłem do Anglji... już po d‘Artagnanie... Dziś zaś kardynał jakby już nie żył: wiedzą, że jestem w Paryżu; przyłapali mnie.
— To kardynał był pańskim protektorem?
— Kardynał mnie znał; wiedział o niektórych moich sprawkach; ja o jego także wiedziałem... ocenialiśmy się wzajemnie... A wreszcie, duszę swoję djabłu oddając, mógł poradzić Annie Austrjackiej, aby mnie osadziła w bezpiecznem miejscu. Ruszaj więc do ojca, opowiedz mu rzecz całą, i bywaj zdrów!