— Drogi panie d‘Artagnan — zawołał wzruszony Raul, wyjrzawszy oknem, — nawet nie możesz uciekać.
— A to dlaczego?
— Bo tam na dole czeka na ciebie oficer od szwajcarów.
— Cóż stąd?
— Zaaresztuje cię!
D‘Artagnan wybuchnął homerycznym śmiechem.
— O! wiem ja dobrze, panie, iż stawisz mu opór, pokonasz go nawet, pewny jestem, że zwycięsko wyjdziesz z tej walki, ale to nazywa się buntem, a sam będąc oficerem, wiesz, co to karność wojskowa.
— Djabelski dzieciak! jak to wychowane, jakie to logiczne!... — mruknął d‘Artagnan.
— Przyznajesz mi pan słuszność, nieprawdaż?
— Rozumie się. Lecz zamiast wyjść na ulicę, gdzie ten gamoń oczekuje na mnie, wymknę się drzwiami od tyłu. Konia mam w stajni; dobry koń; padnie pode mną ze zmęczenia, mniejsza z tem, środki moje pozwalają mi na to, niech pada jeden po drugim, bylem się w ciągu jedenastu godzin dostał do Boulogne; znam ja drogę... Jednę rzecz tylko powiedz swemu ojcu.
— Jaką?
— To jest... że to, o czem on wie dobrze, umieszczone jest u Plancheta, z wyjątkiem piątego, i że...
— Lecz zastanów się, drogi panie d‘Artagnan; jeżeli uciekniesz, dwie rzeczy powiedzą.
— Jakie, mój drogi chłopcze?
— Pierwsza, że się boisz.
— Kto to może powiedzieć?
— Najpierw sam król.
— Zapewne! to... prawdę powie. Boję się.
— Druga, że czujesz się winnym.
— Winnym, czego?
— Zbrodni, którą podoba się im przypisać panu.
— I to prawda... Radzisz mi zatem iść i dać się zamknąć w Bastylji?
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —