Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.
—   24   —

szlachta złoży dowody męstwa i powróci przyozdobiona wieńcami wawrzynu, a my w dodatku przyozdobimy niektórych mirtem... i tak się skończy cała sprawa... przynajmniej ja tak rozumiem politykę.
— Ależ zrozumiej, Montalais — dowodziła Ludwika — że królowa matka życzy sobie związku z infantką... czyż król może być nieposłusznym matce, czyż może dawać taki zły przykład... Gdy rodzice zabraniają miłości, należy jej się wyrzec.
Ludwika westchnęła; Raul spuścił oczy z miną wymuszoną. Montalais śmiała się w najlepsze.
— Ja nie mam rodziców — zauważyła.
— Zapewne masz pan wiadomości o zdrowiu hrabiego de La Fere, — rzekła Ludwika, jakby w dalszym ciągu owego westchnienia, kryjącego smutek wewnętrzny.
— Nie, jeszcze go nie widniałem. Właśnie wybierałem się do domu, gdy panna de Montalais mnie zatrzymała. Mam jednak nadzieję, iż zastanę pana hrabiego w dobrem zdrowiu. Nie słychać przynajmniej nic złego, nieprawdaż.
— Nic, panie Raulu, Bogu dzięki.
Przez chwilę panowało milczenie, w którem te dwie dusze doskonale się porozumiewały; nie wzywając nawet wzroku do pomocy.
— A!.. mój Boże!.. ktoś nadchodzi!.. — zawołała nagle Montalais.
— Kto to może być?.. to pewno p. Malicorne... Jeśli to on, nie mamy się czem niepokoić.
Ludwika i Raul pytali wzrokiem, co to za jeden ten pan Malicorne.
Montadais zrozumiała to pytanie.
— O!.. on nie jest zazdrosny.. ale za to bardzo dyskretny...
— Boże!.. — zawołała Ludwika, która tymczasem podsłuchiwała przez drzwi nieco uchylone... — Poznaje chód mojej matki!...
— Pani de Saint-Remy?.. gdzież je się skryję...
— Tak tak... to nasza kochana mama... słyszę odgłos jej pantofli... dodała Montalais, tracąc także głowę. — Panie wicehra-