Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.
—   240   —

— Bez ale. Tak, czy nie; czy jest to wynagrodzeniem dostatecznem?
— O! z pewnością...
— Poprzestałbyś wiec na tem? Bardzo dobrze. Zdałoby się jednakże policzyć osobno wydatki nadzwyczajne, ułożysz się co do tego z panem Colbert, a teraz przejdźmy do rzeczy najważniejszej.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie — powiedziałem już Waszej Królewskiej Mości...
— Że chcesz odpocząć, wiem o tem dobrze, tylko, że ja odpowiedziałem ci, iż tego nie chcę... Ja tu jestem panem, o ile mi się zdaje?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Tem lepiej! Niegdyś miałeś ochotę zostać kapitanem muszkieterów?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Dobrze!... oto twój dyplom z podpisem. Składam go do szuflady. W dniu, w którym powrócisz z pewnej wyprawy, która ci chcę powierzyć, dyplom ten sam stamtąd zabierzesz.
D‘Artagnan stał ze zwieszoną głową i jeszcze się wahał.
— Cóż znowu, mój panie — odezwał się król — patrząc na ciebie, możaby myśleć, że nie wiesz o tem, iż na dworze arcychrześcijańskim wódz generalny muszkieterów ma pierwszeństwo przed marszałkami Francji.
— Najjaśniejszy Panie, wiem o tem.
— A zatem możnaby myśleć, że nie ufasz mojemu słowu?...
— O!... nigdy w życiu. Najjaśniejszy Panie... nie przypuszczaj nawet podobnych rzeczy.
— Pragnąłem ci dowieść, że ty, taki niezrównany sługa, pozyskałeś dobrego pana: czy jestem takim panem, jakiego sobie życzysz?...
— Zaczynam wierzyć, że tak, Najjaśniejszy Panie.
— Zatem, mój panie, obejmiesz swoje obowiązki. Kompanja twoja od czasu twego wyjazdu jest w zupełnem rozprzężeniu, a ludzie z niej włóczą się i rozbijają po karczmach, pojedyn-