— Jutro, na początek, pójdziesz do pana nadintendenta, dla odebrania pierwszej pensji kwartalnej, którą ci wyznaczam. Czy znasz pana Fouquet?...
— Bardzo mało, Najjaśniejszy Panie; zwracam jednak uwagę Waszej Królewskiej Mości, iż nie jest tak nieodzownem, abym go znał.
— Przepraszani cię, mój panie, gdyż on odmówi ci tych pieniędzy, które ja ci wyznaczam, a tego ja oczekuję właśnie.
— A!... — wykrzyknął d‘Artagnan. — A potem, Najjaśniejszy Panie?...
— Po otrzymanej odmowie, udasz się po nie do pana Colbert. Ale, ale, czy masz dobrego konia?...
— Doskonałego, Najjaśniejszy Panie.
— Co zapłaciłeś za niego?...
— Sto pięćdziesiąt pistolów.
— Ja go kupię. Oto kwit na dwieście.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie, ja potrzebuję konia do podróży?...
— Cóż stąd?...
— Pozbawiasz mnie go.
— Wcale nie; przeciwnie, ja ci go daję. Tylko, że skoro on do mnie, a nie do ciebie należy, pewny jestem, że nie będziesz go oszczędzał.
— Pilno więc Waszej Królewskiej Mości.
— Bardzo.
— Cóż mnie tedy zmusza do dwudniowego wyczekiwania?...
— Dwa powody, mnie tylko znane.
— To co innego. Koń może odbić te dwa dni na ośmiu, które ma do przebycia; a zresztą jest poczta.
— Nie, nie trzeba, poczta jest dość kompromitującą, panie d‘Artagnan. Jedź, lecz pamiętaj, że do mnie należysz.
— Najjaśniejszy Panie, nie mnie to zarzucać, żebym o tem kiedy zapomniał!... O jakiej porze mam się pożegnać pojutrze z Waszą Królewską Mością?...
— Gdzie mieszkasz?...
— Odtąd powinienem mieszkać w Luwrze.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —