Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

się działo w gabinecie. Zdaje się jednak, że tym razem Fouquet obwarował się w ten sposób dla własnego bezpieczeństwa, gdyż poszedł prosto do biurka, otworzył tekę i zaczął przeglądać masę nagromadzonych dokumentów.
W dziesięć minut zaledwie po wyjściu i zabezpieczeniu się, o jakiem mówiliśmy, usłyszał lekkie pukanie, w równych przerwach, jakgdyby ktoś pragnął zwrócić jego uwagę.
Fouquet podniósł głowę z nad papierów, i słuchał.
Pukanie nie ustawało.
Minister wstał z wyrazem zniecierpliwienia i poszedł prosto do wielkiego lustra, z za którego dochodziły te uderzenia dawane ręką, czy też za pomocą ukrytego mechanizmu.
Zwierciadło było wielkie, wmurowane w ścianę. Trzy inne odpowiedniej wielkości, zdobiły symetrycznie pokój. Nie było żadnej pomiędzy niemi różnicy.
Nie ulegało już wątpliwości, że pukanie to oznaczało jakieś wezwanie, gdyż za zbliżeniem Fouqueta ponowiło się i nie ustawało.
— O, — mruczał minister zdziwiony — któż tam jest u licha?.. Nie oczekuje przecie dzisiaj nikogo...
Chcąc zapewne odpowiedzieć na sygnał, wyjął z pod lustra gwoździk złocony i potrzykroć nim poruszył. Następnie wrócił na miejsce i usiadł.
— O!.. na honor!.. niech zaczekają — powiedział.
Zanurzył się na nowo w oceanie rozłożonych papierów, i zdawało się, że myśli o pracy jedynie.
Pośród tego gorączkowego zajęcia, krótkie uderzenia poza lustrem powtarzały się, coraz szybsze i jakby nalegające.
— Oho!.. zdaje się, że to kobieta traci cierpliwość — rzekł Foquet — no, no, uspokój się, moja pani... musi to być hrabina; lecz nie, przecie hrabina pozostała w Rambouillet na całe trzy dni. Może to pani prezydentowa... O!.. prezydentowa nie byłaby tak śmiałą; zadzwoniłaby pokornie i czekała, aż mi się spodoba odpowiedzieć... Z tego wypada, że nie wiem, kto tam być może, lecz wiem dobrze, kogo tam nie ma... Ponieważ to nie ty, margrabino... ponieważ niepodobieństwem jest, że-