sobą... a ponieważ jesteś tutaj, ponieważ dowiodłaś mi swego poświęcenia, pozwoliłaś uwierzyć w miłość swoją, ponieważ sami jesteśmy...
— Przyszłam, ażeby cię ocalić, panie Fouquet, lecz nie dla tego, aby siebie zgubić — rzekła margrabina, powstając — zatem strzeż się...
— Margrabino, wierz mi, przerażasz się zbytecznie, chyba, że ten przestrach jest pretekstem...
— Colbert to twarde, niezbadane serce; strzeż się...
Fouquet podniósł się także.
— A ja?... — zapytał.
— O!... ty, ty masz tylko szlachetne serce. Strzeż się, strzeż.
— Zatem...
— Uczyniłam, co mi kazała powinność, mój przyjacielu, nie zważając, że mogę stracić opinję uczciwej kobiety. Żegnaj...
— Nie, nie, do widzenia.
— Może... — rzekła margrabina.
I, podawszy Fouquetowi rączkę do ucałowania, zmierzała śmiało do drzwi, tak, że Fouquet nie odważył się jej zatrzymać.
Gdy pozostał sam, westchnął ciężko i z głową spuszczoną, z chmurą na czole, zawrócił w ciemne przejście, wzdłuż którego po drucie metalowym przebiegały gorączkowe nawoływania rozkochanych piękności.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.
— 256 —