dnie coraz bardziej, nie wiedziała któremu świętemu oddać się w opiekę.
Nareszcie dostrzegła spojrzenie swej towarzyszki, spojrzenie tak wymowne, że nawet mur mógłby je zrozumieć. Ludwika wskazywała swej przyjaciółce nieszczęsny kapelusz Raula, leżący na stole wprost przed oczami pani de Saint-Remy.
Montalais poskoczyła i zasłoniła go sobą, wzięła w rękę poza plecami, i, zręcznie manewrując, zdołała nareszcie ukryć go gdzieś w kącie.
— Otóż — mówiła pani de Saint-Remy — przybył właśnie kurjer z zawiadomieniem, iż Jego królewska mość przyjeżdża do naszego zamku. Trzeba się ładnie pokazać, moje panny.
— Nie może być!... — zawołała Montalais — prędzej... prędzej, Ludwiko... śpiesz za panią Saint-Remy... i ja także muszę dla siebie ubranie przygotować.
Ludwika wstała.
Pani de Saint-Remy ujęła ją za rękę i poprowadziła na schody.
— Chodźmy...
Będąc już na schodach, dodała cicho:
— Dlaczego chodzisz do tej Montalais, kiedy ci tego zabroniłam?...
— To moja przyjaciółka, pani... Zresztą dopiero co tam weszłam.
— Nikogo przed tobą nie ukryto?...
— Jakto, pani?...
— Widziałam na stole kapelusz męski... pewnie tego hultaja... nicponia!.. Tego lenia Malicorna!.. fi!.. młoda panienka, dama honorowa, żeby się tak prowadziła... a!.. coś strasznego!..
Głosy ich umilkły wreszcie na niższych schodach.
Montalais słyszała wszystko, bo echo odbijało się głośno wśród okrągłych murów, niby w tubie.
Wzruszyła ramionami i, widząc Raula, który opuściwszy swą kryjówkę, również wszystko słyszał:
— Biedna Montalais — rzekła — ofiara przyjaźni!.. Biedny Malicorne... ofiara miłości.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —