Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.
—   261   —

— Cały miesiąc nie był u mnie — ciągnął Foquet — dlaczegóż nie przeciągnął swej nieobecności do dwóch miesięcy?...
— Bo żałuje, że spędza życie w złem towarzystwie — rzekł Gourville, — chce pokazać, że przekłada pana nad swoje łotrowskie otoczenie.
— Dziękuję za takie wyróżnienie, zostałeś dziś adwokatem opata Fouqueta, Gourvillu... dziwnie to wygląda.
— Przecież każda rzecz, jak i każdy człowiek, ma swoją dobrą stronę, stronę użyteczną, panie łaskawy...
— Zatem i zbóje na żołdzie opata, których obdarza i poi, mogą być użyteczni?... proszę, dowiedź mi tego...
— Przy zdarzonej sposobności, proszę pana, bardzoby dobrze było mieć tych bandytów pod ręką.
— Więc radzisz pogodzić się z opatem?... — rzekł Fouquet z ironją.
— Radzę panu nie kłócić się ze stoma lub więcej hultajami, którzy, gdy połączą rapiry, utworzyć mogą łańcuch stalowy, zdolny opasać jakie trzy tysiące ludzi.
Fouquet spojrzał bystro na Gourvilla, a potem poszedł do drzwi:
— Rozumiem... Prosić opata Fouquet, — rzekł do lokaja... Masz rację, Gourvillu.
W dziesięć minut opat ukazał się na progu, z niskim ukłonem.
— Był to człowiek prawie czterdziesto-pięcioletni, w połowie duchowny, w połowie wojskowy: szermierz przebrany za księdza: nie miał szpady przy boku, lecz czuć było pistolety w kieszeni pod sutanną.
Fouquet powitał go, nie jak minister, lecz jak starszy brat.
— Czem mogę ci służyć?... — zapytał opata.
— O!... jakim tonem przemawiasz, mój bracie.
— Mówię, jak człowiek, któremu się śpieszy.
Opat spojrzał złośliwie na Gourvila, a niespokojnie na Fouqueta, i powiedział:
— Musze dziś wieczorem zapłacić panu de Bregi trzysta pistolów... dług karciany... dług święty.