Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.
—   263   —

dynie, ażeby w miejscach publicznych, na zebraniach, nikt nie ośmielił się przeciw tobie głosu podnosić. Bez tego, mój panie, obrzucanoby cię przekleńswami, na zębach rozniesiono; nie wytrwałbyś ani tygodnia, o tak, nawet siedmiu dni, czy rozumiesz pan?...
— Nie wiedziałem, panie opacie, że mam w tobie tak dzielnego sprzymierzeńca.
— Wątpisz może?... — zawołał opat. — Posłuchaj zatem, co się przytrafiło. Nie dawniej, jak wczoraj, na ulicy Hochette, jakiś jegomość targował kurczę.
— W czemże to mogło mi zaszkodzić?...
— Poczekaj, zaraz się dowiesz. Kupujący nie chciał dać osiemnaście sousów, mówiąc, że nie może płacić tak drogo za skórę kurczęcia, z którego wszystka tłustość zabrał dla siebie pan Fouquet.
— Cóż dalej?
— Żart ten rozśmieszył publiczność — ciągnął opat — bawiono się twoim kosztem... to śmierci się równa, do wszystkich djabłów!... tłum rósł co chwila. Żartowniś dodał te słowa: „Dajcie mi kurczę, wykarmione przez pana Colberta, a z ochotą zapłacę, co zażądacie“; pospólstwo klaskać zaczęło. Skandal okropny!... pojmujesz pan; skandal, który zmusił brata do zakrycia twarzy.
Fouquet poczerwieniał.
— I zakryłeś twarz?... — zapytał.
— Nie, gdyż, na szczęście, miałem pod ręką jednego z moich ludzi, świeży nabytek, prosto z prowincji, niejakiego Mennevilla, którego szczególnie lubię. Wyskoczył naprzód, i rzekł do żartownisia: „Kroćset djabłów, panie dowcipny, wypłazować warto twego Colberta!...“ — „Wygarbować skórę twemu Fouquetowi!...“ — odparł zaczepiony. — Poczem złapali się za łby przed sklepem rzeźnika, otoczeni murem ciekawych na ulicy a najmniej pięciuset wyglądającymi z okien.
— Jakże się skończyło?... — rzekł Fouquet.
— Oto mój Menneville nadział wesołego obywatela na szpadę, ku wielkiemu przerażeniu otaczających, i rzekł do rzeźni-