Powozy i karety zajeżdżały jedne po drugich, zwożąc gości pana Fouqueta do Saint-Mande.
Dom cały był w ruchu z powodu przygotowań do uczty, w chwili, gdy minister pędził drogą do Paryża swemi rumakami angielskiemi, nie mającemi równych w szybkości biegu.
Omijał główne ulice, aby nie napotkać tłumów, i bulwarami nadrzecznemi dostał się do ratusza. Było trzy kwadranse na ósmą.
Fouquet z Gourvillem wysiedli na rogu ulicy Długiego-Mostu, i piechotą udali się na plac Greve.
Na rogu placu ujrzeli jakiegoś mężczyznę w ubiorze czarno-fioletowym, przyzwoicie wyglądającego, który właśnie wsiadał do najętego powozu, i mówił woźnicy, aby go zawiózł do Vincennes.
Na przodzie powozu stał ogromny kosz, pełen butelek z winem, kupiony widocznie tuż obok, w winiarni, pod znakiem Panny Marji.
— To Vatel, mój marszałek!... — rzekł Fouquet do Gourvilla.
— Tak, proszę pana — odparł tenże.
— Co on tu robił?
— Zapewne wino kupował.
— To dla mnie wino kupuje się w karczmie?... — rzekł Fouquet. — Moja piwnica taka już mizerna?
Zbliżył się do marszałka dworu, ustawiającego wino z wielkiem staraniem: