Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.
—   267   —

— Znalazłem tu wino Joigny, za którem przepadają poprostu. Wiem, że schodzą się i zapijają je w winiarni pod znakiem Panny Marji, przynajmniej raz na tydzień. Otóż dlaczego tu się wybrałem i zrobiłem zakup.
Fouquet, wzruszony, nie wiedział, co odpowiedzieć. Vatel, przeciwnie, był podniecony i dużo miał jeszcze do powiedzenia.
— To zupełnie, jaśnie panie, jakbyś mi czynił wymówki, że jeżdżę na ulicę Planche-Mibray i kupuję osobiście jabłecznik, który pije pan Loret, gdy jest u nas na obiedzie.
— To Loret u mnie jabłecznik pije!... — zawołał Fouquet, śmiejąc się serdecznie.
— Tak, panie, tak!... dlatego właśnie z taką przyjemnością obiaduje u nas.
— Vatelu, — rzekł Fouquet, ściskając ręce swego marszałka dworu — tyś zacny człowiek!... Dziękuję ci za zrozumienie, że dla mnie La Fontaine, Conard i Loret tyle znaczą co najwyżsi dostojnicy, tyle co książęta, że daleko więcej dbam o nich, niż o siebie. Vatelu, jesteś dobrym służącym, podwajam ci wynagrodzenie.
Vatel nie podziękował, wzruszył lekko ramionami i mruknął:
— Odbierać podziękowanie za spełnioną powinność, to poniżające...
— Ma rację, — rzekł Gourville, zwracając gestem uwagę Fouqueta w inną stronę. Wskazywał mu niski wóz, ciągniony przez parę koni, na którym chwiały się dwie szubienice, związane ze sobą łańcuchami.
Fouquet zadrżał.
— Widzi pan, że to już postanowione; — rzekł Gourville.
— Przecież brakuje jeszcze mojego zatwierdzenia.
— Pan de Lyonne za pana to zrobił.
— Jadę do Luwru.
— Nie pojedziesz pan.
— Tybyś mi śmiał radzić taką nikczemność? — zawołał Fouquet, — radziłbyś mi opuścić przyjaciół?... chciałbyś, abym, mogąc walczyć, cisnął o ziemię broń, którą mam w ręku?...