Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.
—   270   —

— Lichwiarz!... — mówił drugi.
— Hypokryta!... — dorzucił trzeci.
Pellison zamienił porozumiewawcze spojrzenie z Fouquetem.
— Panowie — powiedział — doprawdy, potępiamy człowieka, którego nikt z nas nie zna: nie dowodzimy tem ani miłości chrześcijańskiej, an rozsądku; jestem pewny, że pan minister podziela moje zdanie.
— Najzupełniej — odrzekł Fouquet. — Dajmy pokój tłustym kurczętom pana Colberta, a niech nas zajmą bażanty z truflami pana Vatela.
Słowa te zażegnały chmurę, zbierającą się nad współbiesiadnikami.
Przy drugiem daniu i deserze rozmawiano o testamencie Mazariniego, następnie Fouquet rozkazał przenieść naczynia kryształowe, pełne konfitur i fontanny tryskające drogiemi likierami do salonu, wychodzącego na galerję. Udał się tam, prowadząc jednę z dam, uznaną na ten wieczór za królowę, z powodu wyróżnienia przez pana ministra.
Potem orkiestra udała się na posiłek, zaczęły się spacery po galerji i ogrodzie, śród nocy wiosennej, ciepłej i aromatycznej.
Pellisson podszedł do ministra i odezwał się:
— Panie, widzę, że masz zmartwienie?
— O! bardzo wielkie — odpowiedział Fouquet — niech ci Gourville opowie.
Pelisson, odwróciwszy się, spostrzegł la Fontaine, który mu następował na pięty.
Chciał, aby wysłuchał wierszy łacińskich, jakie poeta ułożył na cześć Vatela.
La Fontaine od godziny chodził po wszystkich kątach i skandował, szukając kogoś, coby nakoniec wysłuchał i ocenił jego utwór.
Sądził, że złapał Pellissona, lecz ten, nie doczekawszy końca, umknął.
Zwrócił się do Loreta, ten znów ułożył czterowiersz na pochwałę kolacji i amfitrjona.