— O tak!
— Przecież to pałac hrabiny de Beliere.
— Tak...
— O wielki Boże!... — zawołał Pellisson.
— Co masz przeciw niej do powiedzenia?... — zapytał Fouquet.
— Niestety! nic a nic... to mnie właśnie do rozpaczy doprowadza... nic, absolutnie, nic...O! czemuż nie mogę nagadać o niej tyle złego, żeby aż przeszkodzić panu ja odwiedzić!
Lecz Fouquet już rozkazał woźnicy stanąć.
— Żadna siła na świecie nie jest w stanie przeszkodzić mi — rzekł Fouquet — ale tylko... do powiedzenia paru przyjemnych słów pani Plessis-Beliere; a wreszcie, kto wie, czy nie będziemy jej potrzebowali? Idziesz ze mną?
— O nie, panie mój, nie pójdę.
— Czekaj na mnie, proszę cię — odpowiedział Fouquet serdecznie.
— Jeszcze jeden powód, abym został; wiedząc, że tu czekam, krócej pan zabawisz tam na górze... Niech pan będzie ostrożny, jakaś kareta stoi na podwórzu; nie musi być samą!...
Fouquet otworzył portjerę.
— Słówko jeszcze — zawołał Pellisson — odwiedź pan te damę, lecz wracając z Conciergerie, błagam o to!
— Co znaczy pięć minut, Pellissonie!... — odrzekł Fouquet i wbiegł na schody ganku.
Pellisson został sam w powozie, z czołem zmarszczonem, pełen złych przeczuć...
Fouquet wszedł do apartamentów margrabiny, powiedział swe nazwisko lokajowi, co poruszyło całą służbę, prześcigającą się w oznakach uszanowania, a dawało miarę, jakim szacunkiem, gospodyni otaczała osobę przybywającego.
— Pan minister skarbu!... — zawołała margrabina, wychodząc blada i zmieniona na spotkanie Fouqueta. Co za niespodziewane szczęście!... — dodała.
A potem cicho...
— Strzeż się! Magerita Vanel jest u mnie.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.
— 280 —