Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.
—   282   —

chowałam sił swoich. Kocham cię, kocham, jak tkliwa przyjaciółka; wdzięczna ci jestem za twoja delikatność i szacunek, lecz niestety!... nigdy nie znajdziesz we mnie kochanki!
— Margrabino!... krzyknął Fouquet głosem pełnym boleści — dlaczego?
— Bo zanadto cię kocham — rzekła cichutko młoda kobieta — bo zawiele ludzi cię kocha... bo blask chwały i bogactwa razi moje oczy, a tylko cicha boleść przyciąga wzrok mój; bo nakoniec; ja, która odpychałam cię, gdyś był u szczytu potęgi, i zaledwie cię widziałam, gdyś błyszczał... ja, jak kobieta, zmysłów pozbawiona, rzuciłam się prawie w twoje objęcia, gdym ujrzała nieszczęście, zawisłe nad tobą... Zrozumiałeś mnie teraz, panie mój... Bądź znów szczęśliwym i wielkim, abym i ja pozostała czysta sercem i myślą; twój upadek, stałby się i moim również...
— Pani!... rzekł Fouquet ze wzruszeniem, jakiego dotąd nigdy nie uczuwał — choćbym upadł na ostatni stopień nędzy, a usłyszał z ust twoich to słowo, jakiego mi odmawiasz; omyliłby cię wtedy szlachetny twój egoizm; sadziłabyś, że pocieszasz najnieszczęśliwszego z ludzi, a rzekłabyś: „kocham“ do najdostojniejszego, najdumniejszego i najszczęśliwszego ze śmiertelników.
Klęczał jeszcze u nóg jej, całował rączki, kiedy Pellisson wpadł do salonu, wołając gniewnie:
— Pan mój!... pani!... Przez litość, racz pani wybaczyć... panie, od pół godziny czekam cię napróżno... O! nie patrzcie na mnie z wyrzutem... Powiedz mi pani, co to za kobieta wyszła stąd, gdy pan mój się ukazał?
— Pani Vanel — rzekł Fouquet.
— Więc nie omyliło mnie przeczucie...
— Cóż to znaczy?
— To znaczy, że wskoczyła blada do karety.
— Cóż mi to może szkodzić?... — rzekł Fouquet.
— Zaszkodzić mogą słowa, jakie rzuciła woźnicy.
— Co takiego? mój Boże!... — krzyknęła margrabina.
— „Jedź do pana Colberta“ — powiedział Pellisson złamanym głosem.